Na śniadanie był gilwasz i bułeczki z syropem klonowym. David, jak zwykle, upaćkał sobie buzię i opędzał się rozpaczliwie przed automatycznym śliniaczkiem.
    -David, przynajmniej dzisiaj powinieneś zachowywać się przyzwoicie.
Natasha powiedziała to tonem, który wydawał jej się bardzo dorosły. Spoglądała przy tym na Mamę, szukając akceptacji. Miała już siedem lat i uważała, że winna być autorytetem dla brata.
    -David jest jeszcze mały. -Tego dnia Mama była wyjątkowo pozytywnie nastawiona do świata. - Mając cztery latka, ty też jadłaś jak świnka, kochanie. 
    -On już prawie skończył pięć! Natasha czuła, że jej autorytet obraca się w ruinę.
    Tymczasem David skapitulował przed łagodnym, ale stanowczym atakiem śliniaczka i ograniczył się do metodycznego wychlapywania gilwaszu na serwetkę. Czynność ta dawała mu jednak niewiele satysfakcji za sprawą niezwłocznie wycierającego serwetkę Czyścioszka (najbardziej znienawidzonego z czeredki dwunastu krasnoludków firmy Atari, których dostał na gwiazdkę). Korzystając z chwili maminej nieuwagi, Natasha boleśnie kopnęła brata.
    -Mamo! Ona się znowu kopie!
    -Ależ David, kochanie, jedz spokojnie i nie garb się.
    Mama powiedziała to w dobrej wierze, ale w oczach Natashy rozbłysła złośliwa satysfakcja. Nie na długo. David wrzucił jej za kołnierz tubkę samosmarującego majonezu. Z krzykiem pobiegła do łazienki. Tato zdjął słuchawki porannego czytacza.
    -David, uprzedzałem. Nie naciśniesz dzisiaj guzika - powiedział stanowczo- - To są skutki twoich metod wychowawczych, Dagmar - zwrócił się do Mamy - nawet przy śniadaniu nie można mieć chwili spokoju. - A ty mi się nie drzyj - krzyknął w stronę łazienki i znów założył słuchawki na znak, że dyskusji nie będzie. 
    -Ale ona się kopie - cicho szlochał David.
    -Nie przejmuj się, jak będziesz grzeczny, Tatuś pozwoli ci nacisnąć guzik. Tylko musisz się bardzo starać, przecież dzisiaj Dzień Babci.
    Gdy wychodzili z domu, pomiędzy dziećmi panował wymuszony rozejm. Podzieliły się strefami wpływów. Natasha rozmawiała z Tatą o szkole, zaś David, trzymając Mamę za rękę, sterował swoim nowym balonem bojowym. Po drodze wstąpili do cukierni. David, oczywiście, chciał podwójną porcję lodów i pewnie by zaczął wrzeszczeć, gdyby nie świadomość, że musi być naprawdę grzeczny. Tato chciał początkowo lody z koniakiem, ale kelnerka wymownym gestem wskazała na zegar; do trzynastej brakowało jeszcze niemal dwóch godzin.
    -W takim razie z poziomkami proszę – zadysponował – trzy normalne, a dla tego kawalera dziecinną. 
David tę zniewagę zniósł po męsku. Natasha uśmiechała się słodziutkim uśmiechem czarownicy..
    -Poziomkowe wyszły, mogą być kawowe - wychrypiała kelnerka. Najwyraźniej miała uszkodzony głośnik.
    -Wyszły? – zdziwił się ojciec.
    -Wyszły – autorytatywnie wychrypiała kelnerka i nie wiedzieć czemu obraziła się. – To jak, dawać te kawowe czy nie? Nie tylko państwa mam na lokalu.
    -Mogą być – skapitulował ojciec.
    Kelnerka wyciągnęła ze swojego wnętrza cztery talerzyki i postawiła je na stoliku.
    -Coś jeszcze? Jak nie, to państwa od razu skasuję. 274 się należy.
    Mama wyciągnęła z torebki kartę kredytową i wsunęła ją do szczeliny w obudowie kelnerki. Maszyna z cichym chrzęstem potoczyła się na zaplecze.
    -Gdybym dorwał tego programistę... - westchnął Tato.
    -Bezczelny automat - powiedziała cicho Mama. - Jak one się teraz zachowują. I to przy dzieciach.
    -Przynajmniej się nauczą, co je w życiu czeka. A swoją drogą, przydałaby się tu brygada remontowa - mruknął Tato. 
    David niewiele uwagi poświęcał rozmowie, usiłując wylądować swoim balonem na sąsiednim stoliku. Manipulując niezbyt zręcznie strącił popielniczkę, która popiskując uciekła w stronę baru. Lody okazały się całkiem smaczne, a tymczasem Tato zamówił dryf.
    Kiedy wyszli z cukierni, dryf już czekał: „Wsuń Kartę, wsuń kartę, wsuń kartę...” powtarzał monotonnie, nosowym głosem.
    -Sklep zoologiczny nr 33 – zadysponowała Mama wchodząc do środka.
    -Mnie się chce siku! – radośnie oznajmiła Natasha.
    -I na chęciach się skończy na razie – oznajmił Tato.
    -Korporacja Dryfów Miejskich życzy Państwu udanego dnia – powiedział Dryf wypluwając kartę kredytową, kiedy już przybyli na miejsce.
    Sklep był luksusowo staroświecki, a ozdobne drzwi otwierały się na archaiczną fotokomórkę. Za ladą stała młoda i ładna sprzedawczyni. Tato uśmiechnął się do niej szeroko, co wzbudziło u Mamy refleksję, że personel automatyczny ma jednak pewne zalety.
    -Czym mogę służyć? – spytała panienka zza lady.
    -Potrzebujemy psa – szorstko oznajmiła jej Mama.
    -Oczywiście rasowego? Mamy najlepsze genotypy.
    -Ma się rozumieć, że rasowego- rzekła Mama.
Sprzedawczyni nacisnęła kilka klawiszy. Ściana w głębi stała się całkowicie przeźroczysta. Zobaczyli piramidę szklanych kontenerów, w których spoczywały psy. Wyglądały jak uwięzione w plastrze miodu.
    -O, popatrz na tego bernardyna. Jaki śliczny! U nas w domu był taki sam, kiedy byłam dzieckiem - powiedziała Mama.
    -Może nie przesadzajmy z prezentami dla twojej matki. Hipopotam wypadłby taniej. - Tato skrzywił się pokazując cenę.
    -Weźmiemy tego pudełka - zadysponował. - Popatrz jak podoba się dzieciom.
    Dzieci nie zwracały na psy najmniejszej uwagi. David szarpał za ogon wypchanego krokodyla, a Natasha nerwowo przestępowała z nogi na nogę.
    -Mnie się chce sikać - powiedziała rozpaczliwie.
    -Państwo z pewnością mają tu utylizator, jeśli to możliwe, to nasza córeczka... - zwróciła się Mama do ekspedientki.
    -Oczywiście - sprzedawczyni uśmiechnęła się czarująco. - Chodź, skarbie...
    Natasha boleśniej nastąpiła jej nogę. Nie znosiła, gdy traktowano ją jak dziecko. Zniknęły na zapleczu.
    -Moja mama miała rację, że jesteś skąpcem. Pamiętam twój pierścionek zaręczynowy, wszystkie koleżanki się śmiały.
    -Ale pudelek jest naprawdę uroczy. Popatrz, jaki puszysty i biały - bronił się Tato. – Poza tym musimy oszczędzać na twoje nowe futro.
    Ostatnie zdanie rozbroiło Mamę. 
    -Przecież żartowałam. Jesteś takim kochanym głuptasem, wszystko bierzesz na serio. Ten pudelek jest naprawdę odpowiedni.
    David precyzyjnie wprowadził balon w paszczę krokodyla i zaczął odpalać rakiety. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Ekspedientka kulejąc, wróciła za ladę. Minę miała nietęgą. Natasha uśmiechała się radośnie.
    -Państwo decydujecie się na tego pudla? - głos sprzedawczyni wyprany był z poprzedniej serdeczności. - Odmrozić czy przesłać do domu?
    -Odmrozić - powiedziała Mama.
    -Poproszę kartę kredytową. 
    Kontener z pudlem powędrował do revitatora.
    -Ja wezmę pieska na ręce – oznajmiła Natasha, obserwując proces odmrażania.
    Z revitatora wysunęła się szufladka z białą, ciepłą, puszystą kulką.
    -Proszę uważać, piesek ma dopiero 5 tygodni, może nabrudzić – ostrzegła panienka.
    Natasha nie zwracała uwagi na jej słowa. Wzięła pudelka na ręce. Niemal natychmiast się posikał. Ekspedientka znów się uśmiechała.
    -Jaki obrzydliwy zapach. - Mama podejrzliwie pociągnęła nosem. Krokodyl dymił już solidnie. David z niewinną miną przeglądał katalog. Po chwili zawyła syrena, a krokodyl zniknął pod gruba warstwą piany.
    -Już pójdziemy - zadecydował Tato. Ekspedientka nie odprowadziła ich do drzwi.
    Kiedy przed sklepem czekali na dryf, David udawał, że jest bez reszty pochłonięty kontemplacją reklamy środków owadobójczych.
    -Davidzie, gdzie twoja zabawka? - zapytał Tato głosem, który uważał za stanowczy.
    -Krokodyl.
    Nic więcej z niego nie wycisnął.
    -Zostaw go. Dziecko musi się przecież bawić. I tak stracił swój balonik. A oni z pewnością mają wykupione ubezpieczenie od dzieci. Zresztą ten krokodyl wyglądał na mocno sfatygowanego - perorowała Mama.
    -Chyba masz rację. I tak zdarli z nas za tego pudla. Płaci się jak za woły, a on się zesikał. No, wsiadamy.
    Dryf już od dłuższej chwili mamrotał swoje „wsuń kartę”.
    -Na „Bezimiennych Ofiar Rewolucji Seksualnej” – zaordynował Tato.
    Dryf potoczył się w dół ulicy. Kiedy mijali fabrykę Domów Miniaturowych, rozległ się głośny chrobot. Gwałtowna zmiana prędkości rzuciła ich na przednią szybę. Mama z Natashą pisnęły rozpaczliwie.
    -Co się dzieje? – zawołał Tato, usiłując nadać swojemu głosowi mężne brzmienie.
    -Dalej nie jadę - wymamrotał dryf. - Wysiadło mi lewe pokuladło. Korporacja Dryfów Miejskich życzy państwu udanego dnia.
    Wysiadali niespiesznie, a Mama zdenerwowana nacisnęła guzik pod napisem "Reklamacje".
    -Kliencie! Twoje wnioski i uwagi są dla nas cenną pomocą - powiedział dryf i odjechał.
    -Hmm - powiedział niepewnie Tato - zostaje nam już chyba tylko metro.
    -Nie lubię państwowej komunikacji - odparła Mama.
    -Ale przejazd jest za darmo! - Tato energicznie wziął dzieci za ręce i śmiało stanął na eskalatorze. Mamie nie pozostało nic innego, jak iść za nimi.
    -Ty sknero - powiedziała z wyrzutem - znowu będę pokłuta.
    Tato udał, że nie słyszy. Z peronowego głośnika dochodziło chrypiące: "Jazda metrem jest bezpłatna. Badania nie są obowiązkowe. Kto nie podda się badaniom, nie może korzystać z metra. Jazda metrem jest bezpłatna..."
    -Czy życzą sobie państwo polisę ubezpieczeniową? - zapytał automat przy wejściu.
    -Nie, dziękuję. Jesteśmy całą rodziną i nie byłoby komu wypłacić - odparł Tato. Automat niechętnie odjechał. Pozostawało już tylko sforsować bramkę.
    -Badanie jest bezbolesne. Wsuń dłoń do otworu. - Głos bramki daleki był od uprzejmości.
    Tato pierwszy wsunął rękę do otworu i natychmiast syknął z bólu. Natasha i Mama postąpiły podobnie i już po chwili znajdowały się za bramką. Natomiast David nie dorósł jeszcze do tego, aby docenić korzyści płynące z darmowej służby zdrowia, jednego z niekwestionowanych dobrodziejstw przodującego ustroju. Szarpał się i zapierał nogami, kiedy bramka zassała mu dłoń. Wrzeszczał przy tym okropnie, ale bramka czyniła swoją powinność. Płaczący David dołączył do reszty rodziny.
    -Mówiłam, żeby go nie zabierać - triumfalnie oznajmiła Natasha - to przecież jeszcze dziecko. David przerwał płacz, by wystawić język, po czym rozkrzyczał się ze zdwojoną siłą.
    -To chyba jednak przesada. żeby badać nasze dzieci na choroby weneryczne - mruknęła Mama rozcierając dłoń.
    -I tak dobrze, że nie zbadali pieska - ironicznie uśmiechnął się Tato.
    Na peron wjechał długi, biały wagon z wielkim czerwonym napisem na boku: "Stosunki seksualne mogą być przyczyną wielu groźnych chorób. Minister Zdrowia i Opieki Społecznej". Linią "C" przejechali cztery przystanki. Eskalator wywiózł ich na powierzchnię. Wychodzących z tunelu goniło niezmiennie ochryple: "Jazda metrem jest bezpłatna. Badania..." Przez drzewa parku widać już było jasne, żółte ściany Domu Babci. Minęli bramę z ozdobnym napisem: "Stąd do wieczności".
    Szli w naliczeniu Lipową aleją wysypaną drobnym, białym żwirem. Nie byli na niej sami. W kilkumetrowych odstępach szły inne, podobnie odświętnie ubrane rodziny. Zbliżali się do wysokiej białej bramy, otwartej teraz szeroko. To był już Dom Babci, monumentalna budowla z różowo-złotego pseudomarmuru, zgrabne połączenie neogotyku z neobarokiem. Gdy podeszli do bramy, pole siłowe rozwarło się z cichym trzaskiem. Weszli w żółto-brązowy jasny korytarz. Za progiem dołączył do nich pękaty, półmetrowy może automat. Pokryty był różowym pluszem obszytym niebieskimi koralikami."
    -Państwo do pani Vodetzki? Zaprowadzę państwa. Pani Vodetzki już czeka - powiedział ciepłym, aksamitnym głosem - Winda C4 proszę za mną.
    Ruszyli.
    Winda była obita czerwonym pluszem. Wszystko w Domu Babci była miękkie i ciepłe. Zjechali 23 piętra. Cała naziemna część Domu Babci była w zasadzie tylko ozdobą.
Korytarz ten był bliźniaczo podobny do górnego. Szli niespiesznie za automatem. Zatrzymali się przed drzwiami z wizytówką Joan Vodetzki. Automat odblokował drzwi, otworzył je i przepuścił rodzinę przed sobą.
Pokój był niewielkie ale wysoki, przedzielony drewnianą barierką. Z beżowych abażurów sączyło się dyskretne światło. Za barierką stały ulubione drobiazgi Babci: fotografie, kilka książek, modlitewnik, pluszowy miś i archaiczna komputer IBM. Tuż przy barierce stała ogromna, trzymetrowa chyba Myszka Mickey. Babcia była już trochę zdziecinniała.
    -Zostawiam państwa samych, Proszę dać prezent i nacisnąć guziczek. Przyjdę ponownie kiedy pani Vodetzki już odejdzie. Życzę wielu wzruszeń - powiedział automat i zamknął drzwi za sobą.
    -Kiedy przyjdzie Babcia? - zapytał David.
    -Kiedy damy prezent i naciśniesz guziczek, skarbie przecież wiesz - powiedziała Mama - Przyjdzie na pewno, ona bardzo nas kocha - dodała, jakby chciała przekonać samą siebie.
Natasha postawiła pudelka na podłodze. Zaczął ciekawie obwąchiwać barierkę. Nogi śmiesznie mu się plątały przy każdym kroku. Natasha roześmiała się, ale natychmiast spoważniała. David z niecierpliwością i nadzieją wpatrywał się w czerwony przycisk na barierce. Miał go nacisnąć pierwszy raz w życiu. Piesek zrobił znów kilka niepewnych kroków i przytulił się do buta Natashy. Był naprawdę śliczny. Mała, biała, puszysta kulka z czarną wilgotną plamką nosa. Czerwona kokardka przekrzywiła mu się na bok. Przykucnął, a na miękkim dywanie pojawiła, się szybko rosnąca plama.
    -Mamo, on się znowu zesiekał.
    -Cicho! Skupcie się dzieci, za chwilę przyjdzie wasza. Babcia. - Głos Mamy drżał ze wzruszenia.
    -Chyba już czas. - powiedział Tato. Podniósł pudełka z podłogi. Piesek polizał jego rękę. Tata podał szczeniaka trzymetrowej Myszce Mickey. Ta przyjęła go i z mechaniczną precyzją zaczęła głaskać. Piesek chyba jej nie polubił, bo wiercił się popiskując.
    -Davidku, naciśnij guzik - powiedziała wzruszonym głosem Mama.
    David już stał przy barierce. W szeroko otwartych oczach widać była prawdziwe dziecięce szczęście. Z całej siły nacisnął guzik. Myszka Mickey podniosła pieska do góry i z głośnym chrzęstem odgryzła mu głowę. Trysnęły kropelki krwi. Z ukrytych głośników popłynęła muzyka organowa.
    Za barierką zobaczyli Babcię. Stała otoczona czeredką łaszących się szczeniaków. Był tam też baranek, ich prezent sprzed trzech lat. Babcia stała lekko uśmiechnięta, w swojej ulubionej niebieskiej sukience, tej samej, w której włożyli ją da trumny. Rozejrzała się, popatrzyła na wnuki. Podniosła w górę prawą dłoń w geście błogosławieństwa lub pozdrowienia. Do stadka szczeniaków dołączył mały biały pudełek z czerwoną kokardką. Znowu był puszysty i wesoły. Ofiara została przyjęta. Widzieli Babcię. A może im się tylko zdawało?
    W drzwiach już czekał pluszowy robot. Zobaczyli, że Przestrzeń za barierką znowu była pusta. Przyjdą tu za rok.

    Koniec

    Opublikowane w „Przekroju” nr 2223 (1988 rok)